Do twórczości Małgorzaty Kalicińskiej zraziłam się po obejrzeniu przypadkiem kilku odcinków sagi rozlewiskowej. Ale pewnie z czasem sięgnę po nią żeby wyrobić sobie opinię.
Na "Fikołki na trzepaku" trafiłam przypadkiem na kiermaszu książek i zastanawiałam się czy dorzucić je do książek już wybranych czy nie. Jednak je wzięłam bo czasem dobrze jest przeczytać i lżejszą lekturę. Przekonałam się, ze Kalicińska pisze lekko, dowcipnie i porywająco.
Polityki w książce nie znajdziemy, choć książka traktuje o okresie PRL-u. Nie ma w niej widma komunizmu, nie ma nic o represjach, nie ma nic o władzy, nie ma nic z tych strasznych rzeczy, które miały wtedy miejsce. Za to autorka opisuje swoje beztroskie dzieciństwo,bo choć jest dojrzałą kobietą,była dzieckiem jak każdy z nas
. Opisuje wszystko widziane oczyma dziecka.
Książka podzielona jest na 5 tematycznych części :
*Saska Kępa, *Zwykłe życie, *Rodzina, *Wakacje, *Zmiany
"Fikołki na trzepaku" to bardzo ciekawy obraz Warszawy - bo Małgorzata wychowała się i spędziła najwcześniejsze lata swojego dzieciństwa na Saskiej Kępie (na ulicy Międzynarodowej).
W sposób interesujący opisuje podwórko - którego centrum stanowił trzepak - miejsce spotkań towarzyskich, wyczynów sportowych i miłosnych podbojów. Podwórko to była taka mała społeczność, ważna w życiu każdego małego człowieka.
W dzisiejszych czasach dzieci już tak nie spędzają czasu (bo wolą go spędzać przed telewizorem, komputerem czy tabletem).
A szkoda!
W dzisiejszych czasach dzieci już tak nie spędzają czasu (bo wolą go spędzać przed telewizorem, komputerem czy tabletem).
A szkoda!
W "Fikołkach na trzepaku" wspominana jest rodzina, przyjaciele, zabawy, podróże i obyczaje.
Koloryt PRL-u przedstawiony jest bezbłędnie.
W książce jest o tym co działo się w zaciszu domów, o wyprawach do sklepów w których nic nie było, jest o jedzeniu, o rozrywce (wspominane są nazwiska wykonawców, zespoły, aktorzy, aktorki czyli ówczesne gwiazdy).
Książka z klimatem, całość okraszona fotografiami w większości z rodzinnego albumu co dopełnia całości.
Ta fotografia umieszczona na jednej z pierwszych stron książki mówi wszystko sama za siebie.
Jest chyba najlepszą charakterystyką głównej bohaterki
.
Sporo w książce możemy znaleźć smaków i potraw - bo jak pisze autorka - kulinaria to jej druga natura. Kulinaria są też w gestii moich zainteresowań. Dlatego z przyjemnością czytałam fragmenty dotyczące jedzenia.
Poniżej wstawiłam fragment dotyczący zakupów spożywczych - po mleko przychodziło się z bańką (kanką) - sama z taką kanką chodziłam po mleko, a po śmietanę ze słoiczkiem. Nie ma tu różnicy czy wychowałeś się na wsi czy w mieście (nieważne czy to lata 50 -60, 70 -80 wszędzie było tak samo :) Można zauważyć jak czasy się zmieniły- dawniej kanka na mleko czy słoik na śmietanę, a dzisiejszych czasach - mleko w kartonie czy plastikowej butelce to samo śmietana w plastikowym pudełku z długim terminem przydatności. W tamtych czasach nie mówiło się o ekologii (nie produkowało się tyle plastiku, nie trąbiło się o zdrowej żywności (nie była ona wtedy przetworzona i skażona).
Poniżej wstawiłam fragment dotyczący zakupów spożywczych - po mleko przychodziło się z bańką (kanką) - sama z taką kanką chodziłam po mleko, a po śmietanę ze słoiczkiem. Nie ma tu różnicy czy wychowałeś się na wsi czy w mieście (nieważne czy to lata 50 -60, 70 -80 wszędzie było tak samo :) Można zauważyć jak czasy się zmieniły- dawniej kanka na mleko czy słoik na śmietanę, a dzisiejszych czasach - mleko w kartonie czy plastikowej butelce to samo śmietana w plastikowym pudełku z długim terminem przydatności. W tamtych czasach nie mówiło się o ekologii (nie produkowało się tyle plastiku, nie trąbiło się o zdrowej żywności (nie była ona wtedy przetworzona i skażona).
Choć urodziłam się dużo później niż Małgorzata (bo na początku lat 80) i wychowywałam się na wsi nie w mieście to jednak w "Fikołkach na trzepaku" odnajduje wiele moich osobistych wspomnień.
Wciągały mnie w książce opisy wakacji , letniska (wsi białostockiej). W latach 60 -tych rodziców Małgorzaty nie było stać na wczasy (miastowi wtedy jeździli na wieś do bliższych i dalszych krewnych na letnisko). Rodzice Małgorzaty nie mieli nikogo na wsi. Ale ojciec Małgorzaty znalazł urokliwą wieś w okolicach Biebrzy zanim się ożenił, poznał tam kilku gospodarzy, później zabrał tam swoją żonę, która też pokochała Szafranki, Biebrzę i miejscowych ludzi i tak przez wiele lat było to miejsce gdzie spędzali wakacje.
Jak pisze Małgorzata - "Ogromną rolę w moim życiu odegrał nie tylko dom rodzinny i szkoła. Nie tak dawno mówiło się o małych ojczyznach. To podwórka, dzielnice, wsie, nawet babcine obejścia, które ludzie wspominają jako oazę spokoju. W wielkim stopniu ukształtowała mnie moja mała ojczyzna - Szafranki, białostocka wieś, zatopiona gdzieś w rozlewiskach Biebrzy"
Ludzi w większości kształtuje środowisko w jakim się wychowali. To jacy jesteśmy to prawie w całości zasługa domu rodzinnego, szkoły, dziadków, osób jakie w dzieciństwie spotkaliśmy na naszej drodze.
Mogę powiedzieć, że na mnie duży wpływ jako człowieka miały wakacje i czas spędzany u dziadków. Pamiętam żniwa, książki, które wtedy czytałam, co jadłam, zbiory truskawek czy pierwszych jabłek. Niedzielne wyprawy nad rzekę. Wyprawy na pierwsze grzyby, malwy u babci w ogródku itd. Też mogłabym pisać co pamiętam ze swojego dzieciństwa i wielu z nas ma w pamięci takie obrazki.
Fragmenty z rozdziału WAKACJE.
Dzikich miejsc nietkniętych cywilizacją nie ma w Polsce.
Ja z nostalgią i zazdrością czytam o takich miejscach i nieskażonym zdrowym jedzeniu (najprostsze, wiejskie jedzenie jest najlepsze).